
Rewolucja w odwrocie?
Ruch win naturalnych, zrodzony jako antyteza konwencjonalnego winiarstwa, ewoluował w kierunku, który budzi pewne kontrowersje. Czy aby na pewno wina naturalne są tak różne od swoich konwencjonalnych odpowiedników, jak chcieliby ich zwolennicy? I czy dominujący obecnie styl win naturalnych spodobałby się ojcom założycielom ruchu vin naturel?
Pisząc ten tekst, mam w kieliszku biel od jakże modnego Patricka Bouju. Choć przyjemne w piciu, soczyste i satysfakcjonujące, to jednocześnie jak w soczewce skupia wszystkie elementy podręcznika z naturalisty: trudno powiedzieć, skąd pochodzi – mogło powstać w Burgenlandzie, Alazcji czy Katalonii; unosi się nad nim chmurka lotnej kwasowości, a na dnie spoczywa nieco osadu. I nie zrozumcie mnie źle – bardzo lubię wina niskointerwencyjne i naturalne podejście do winiarstwa. Szanuję ciężką pracę winiarzy w polu, którzy z respektem odnoszą się do matki natury, nie wymagając od niej więcej, niż jest w stanie dać. Doceniam też fakt, że wina powstają w sposób prosty, bez zbędnych manipulacji, nadmiernego ujmowania czy też dodawania.
Problemem jest jednak dla mnie dominującą ideologia winiarskiej lewicy, szczególnie tej jej części, która ma na sztandarach aromaty kombuczy czy octu winnego, mętnej barwy i osadu na dnie butelki. Paradoksalnie, wydaje się mi, że pełnią one tę samą funkcję, co idealna klarowność i powtarzalność smaku w winach konwencjonalnych – są elementem rozpoznawczym i oczekiwanym. Elementem, za który określona grupa konsumentów, zazwyczaj zamożnych, lewicujących miejskich beneficjentów systemu, gotowych płacić wysokie ceny za naturalne doświadczenia. Mam wrażenie, że w pewnym sensie wina naturalne stały się tym, czym koszulka z Che – ogłoszeniem światopoglądowym wpisanym z pewną popkulturową ramę.
Znaki na ziemi i niebie, a najbardziej w kieliszku, pokazują jednak, że ten odłam naturalizmu osiągnął swoje apogeum i stylistyczne wahadło wraca w kierunku centrum. Wygląda na to, że za chwilę o tych octowych freakach będziemy mówić w czasie przeszłym jak o kolejnym etapie (najpewniej nawet niezbędnym?) w rozwoju wina. Inna sprawa, że są regiony, których on najzwyczajniej w świecie nie dotknął – niskointerwencyjne szampany dla przykładu to nadal wina w dość klasycznym stylu, w którym bez żadnych wątpliwości można rozpoznać cechy regionu i odmian.
Zwiastuny tej naturalistycznej ewolucji idącej w kierunku klasyki już mamy, a uwaga miłośników wina skupia się na nich coraz bardziej. Choćby Carsten Saalwächter z Rheinhessen, uznawany za jeden z najbłyskotliwszych młodych talentów niemieckiego winiarstwa, tłoczy doskonałe, niezwykle czyste, choć przecież naturalne wina. W jego przypadku niska interwencja nie stoi na przeszkodzie w uzyskaniu bardzo klasycznej, często reduktywnej, ekspresji win, a nawet w odkrywaniu nowych poziomów ekspresji niektórych odmian, jak w przypadku Weisser Burgunder Hoher Fels.

Lelarge-Pugeot (znajdziecie u krakowskich Naturalistów) to świetne szampany o dużej głębi, tłoczone przy minimalnej interwencji w proces, które łączą najlepsze cechy obu światów: złożoność win naturalnych z elegancją i zmysłowym powabem szampanów z wielkich domów. Podobnie jak cała selekcja szampanów (i nie tylko), którą pieczołowicie zgromadził Piotr Pietras MS w swoich Terroirystach. Przecież Marguet, Layahe i Gerbais to wina w klasycznym, bezpiecznym stylu – owszem, są inne, ale to gra niuansami a nie stylistyczna demolka.
Są Mathieu i Camille Lapierre, którzy kontynuują świetną, naturalną robotę ojca, zachowując niezwykłą czystość ekspresji gamay z Beaujolais.
Przykładów można mnożyć, ale kaliber przytoczonych nazwisk jasno mówi, że winiarska centrolewica powraca powoli przejmuje stery. Więcej gąb będzie mogło doświadczyć efektów naturalistycznej rewolucji. I być może nawet ją polubić.
Fot. Weingut Saalwächter